Powszechnie wiadomo, że pierwsze 3 miesiące są CIĘŻKIE. Dla rodziców i dla dziecka. Śmiem twierdzić, że dla sąsiadów też. Czasem zastanawiałam się kiedy do naszych drzwi zapuka opieka społeczna, ale w czasach totalnej znieczulicy, raczej nie puka. A mógłby mnie czasem ktoś odwiedzić, serio. I to najlepiej bez zapowiedzi, żebym nie czuła presji sprzątania.
Nigdy przez te 3 miesiące nie pomyślałam żeby pakować walizki i uciekać. Kto by tracił czas na pakowanie?! To był obłęd. Nie miałam siły, ani chęci na nic, ale z braku czasu przynajmniej schudłam. Niestety niedawno odkryłam masło orzechowe i to możne być punt zwrotny dla mojej figury. Te trzy miesiące to lekarze, płacz Milana, zarwane noce, płacz mój, płacz Milana, bezsilność, szpital i modlitwa o łagodną zimę. Tylko na dworze Milo milczał i spał. Także sorry, ta marna zima to moja wina. Dopiero teraz on odpuścił nam, a ja zimie.
Podobne istnieje cień nadziei, że po 3 miesiącach niektóre dzieci się uspokajają. Mijają kolki, bóle brzucha i generalnie adaptują się z całym tym kolorowym i głośnym światem. Z worami pod oczami, pierdzielnikiem w mieszkaniu i obolałą głową czekaliśmy na ten moment. Przez ten czas chroniliśmy Milana przed gośćmi i zbędnymi bodźcami, staraliśmy się żeby zawsze, któreś z nas przy nim było, a jeśli już zajmowała się nim babcia, to u nas w domu. Chciałam zalać go spokojem i miłością, żeby nam trochę tą musztrę odpuścił. Jedyne przed czym nie udało się go uchronić to disco polo puszczane przez sąsiadów…
Wszystko zmieniło się od pobytu w szpitalu. Miał 10 tyg. kiedy poczuliśmy jego spokój. Początkowo wydawało mi się, że to leki tak go wyciszyły… zastanawiałam się nawet czy nie zafundować mu na stałe jakiegoś syropku. Kiedy stan się utrzymywał, stwierdziłam, że po prostu przestraszył się szpitala i postanowił nam odpuścić, ale prawda jest taka, że mój chłopiec po porostu dorósł. Amen.
Od niedawana zaczął się świadomie uśmiechać. Czy jestem pomalowana, czy cała w pryszczach i obrzyganym dresie – on się uśmiecha. Jeśli oczywiście jest najedzony, wyspany, przewinięty i w dobrym humorze. W sumie rozumiem go, głodna, niewyspana, obsrana i z fochem raczej też bym się chętnie nie uśmiechała. Cała mama 💜 Kiedy pierwszy raz przekręcił się z brzucha na plecy byliśmy zachwyceni, ale jednocześnie uświadamiałam sobie ILE jeszcze dni, miesięcy, lat przed nami. Ile czasu jeszcze minie nim będę mogła go chociażby zostawić samego w domu. I nie mówię tu o weekendowym wypadzie w Bory Tucholskie, a o zwykłym wyjściu do spożywczaka. Każdy jego mały postęp cieszy, ale i uświadamia jak wiele jeszcze przed nami.
Milan jest słodki, mięciutki i wymagający. Nie jest i już raczej nie będzie oazą spokoju. Uśmiech ma za milion dolców, choć wciąż jeszcze zębów brak. Często rozmawiamy. On guga, ja mówię, że właśnie kroję kurczaka. On znowu guga, ja mówię żeby zmienił temat. Mimo to dogadujemy się coraz lepiej, bawimy, śpiewamy, kochamy. Ponoć jest kopią mnie.
Nigdy przez te 3 miesiące nie pomyślałam, że moje życie się skończyło. Ale często płakałam i zastanawiałam się co ze mną nie tak. Wszystkie matki szaleją z miłości i szczęścia. Ja szalałam tylko z bezsilności i wiecznego bólu głowy. Kochałam go bezwarunkowo od dnia kiedy na teście pojawiły się dwie kreski, ale to nie była ta miłość na którą czekałam, o której słyszałam. Miłość beztroska, szalona i radosna przyszła z czasem i rośnie w siłę z każdym dniem. Coraz lepiej go poznaję i rozumiem jego potrzeby. Coraz rzadziej mam ochotę krzyczeć z bezsilności.
Nikt mi tego nie powiedział, ale teraz już wiem, że potrzeba czasu żeby te puzzle poukładać. Bo możesz przeczytać milion książek o macierzyństwie, mieć babcie w gotowości, partnera na każde zawołanie, ale te emocje, które na ciebie spadają to czasem więcej niż na raz możesz udźwignąć. Miłość jest w nas i w naszych dzieciach, potrzebuje tylko czasu żeby rozkwitnąć.