Zawsze twardo mówiłam, że dziecko nie zrobi ze mnie miękkiej pipy. Powtarzałam sobie, że się nie dam. Nie stanę się Mariolką, która podnieca się żółtą kupką, nie będę zdrabniać każdego słowa i nie zapomnę o tym, że poza dzieckiem też jest życie. Udało się. Nic z tych rzeczy się nie stało. Alleluja bracia, siostry (akcent wielkanocny). Dziecko nie zrobiło ze mnie ciepłej kluchy, samej kluchy też nie.
Ale pewne rzeczy jednak we mnie zmieniło…
I. Liczyłam się z tym, że dziecko mnie utemperuje, spiłuje pazurki i wyśle do kąta….tak się stało. Na całe 3 miesiące kiedy świat kręcił się wokół płaczu Milana. Teraz kiedy ten trudny okres jest już za nami, czuje się znacznie silniejsza, pewniejsza siebie i chyba nawet bardziej pyskata niż dotychczas. Wiem, że tak samo jak ty – jestem najlepszą mamą na świecie, mam cudownego synka, jestem za niego odpowiedzialna i to daje mi taką siłę, odwagę i umiejętność radzenia we wszystkich sytuacjach…że nie radzę ze mną zadzierać. Potrafię krzyknąć i tupnąć jeszcze głośniej. A jeśli coś dotyczy małego…to już w ogóle jestem tygrys szablozębny, zabijam wzrokiem i rzucam o ścianę kiwnięciem małego palca.
II. Gdyby nie Milan Bloga by nie było. Zawsze brakowało mi determinacji, odwagi, pewności siebie i motywacji. Potrafiłam 9 miesięcy pisać teksty na inny blog, a nie potrafiłam założyć własnego. Całe szczęście od kiedy jest Milo, moje cojones są na swoim miejscu.
III. Chyba nie będę wyjątkiem bo my dziewczyny lubimy się czasem wychłostać i nie ma to nic z seksem wspólnego. Często martwiłam się co ludzie powiedzą, w ogóle się martwiłam często na zapas, bo zawsze warto mieć jakiś zapas. Chciałam być miła, lubiana, w ludziach szukałam akceptacji, myślałam, że muszę wszystkim udowadniać, że mimo, że taka wyluzowana to jednak w głowie coś jest, że to co mam to nie od mamusi, nie za kasę męża tylko sama dobrze zarabiam i jestem niezależna…a teraz? Macierzyństwo dało mi to do czego zawsze dążyłam, czego nigdy do końca nie miałam, a mieć bardzo chciałam. Jestem matką. Przy współpracy z mężem, spłodziliśmy prawdziwe dziecko. Nieskromnie powiem, że wyszło nam ono wybitnie i naprawdę zwisa mi i powiewa, co ktoś sobie pomyśli, powie, zrobi. Nie potrzebuję akceptacji tego świata, żeby robić swoje i czuć się z tym dobrze. Jasne, bywają słabsze chwile, ale mam już instrukcje obsługi siebie i wiem co wtedy robić.
IV. Zawsze byłam ckliwa…ale teraz to już robię się żałosna. Nawet oglądając wiadomości i reklamę Coca Coli potrafię się poryczeć… Czasem mąż widzi mnie zapłakaną, przestraszony pyta 100 razy co się stało. Ja się jąkam, próbuje złapać oddech, 100 razy mówię nic i po jego 101 pytaniu o co chodzi mówię w końcu, że widziałam reklamę, w której dziecko miało body w chmurki, takie jak nasz Miluś kiedy był malutki… No wy chyba rozumiecie o co mi chodzi ?
V. Czuje się młodsza niż kiedy miałam 25 lat. Nie wiem o co chodzi, ale jak ktoś mówi „młode mamy” to automatycznie myślę, że to o mnie. Potem nagle uświadamiam sobie, FUCK – przecież ja mam prawie 31 lat i jak na 1 dziecko to wcale nie jest tak wcześnie. Mimo, że częściej jestem zmęczona niż wypoczęta, ten mały gnojek daje mi tyle miłości, szczęścia, siły i energii, że czuje się po prostu młodo i mam takie nieodparte wrażenie, że zabawa (czyt. życie) się dopiero zaczyna.
Ta bezwarunkowa miłość dała mi kopa do działania. Motywacje, siłę, wiarę w siebie i może to brzmi banalnie, ale zapewne domyślasz się, że raczej się tym nie przejmuje? I tobie też to radzę. Nie traćmy energii na zamartwianie się wszystkim, traćmy ją na zabawę z dziećmi.
A co w Was zmieniło dziecko ?
Wzięło mnie na sentymenty z tymi zdjęciami.