Kiedyś latanie było super. Stały sprawdzony, niezawodny schemat. Drin, książka, proch, drin, kima i nagle „ O jak super, już jesteśmy”. Oczywiście każdy lekarz Ci powie, że prochów nie wolno mieszać z alkoholem, ale całe szczęście oni nie latają z nami na wakacje. Sprawy się komplikują kiedy nie możesz ani drina, ani procha, ani książki. Reasumując kiedy masz dziecko latanie staje się do dupy.
Ale przecież jestem orędowniczką, że z dzieckiem można wszystko. Gdybym chciała to i na Giewont bym się z nim wtarabaniła, ale Bogu dzięki nie mam tego na liście marzeń.
Rodzic taki jak ja, lubiący podróżować do drugich urodzin malucha żyje pod presją. Nie tylko presją otoczenia czy przypadkiem nóżki się nie odmrożą w wakacje bez skarpetek, czy dziecko nie umrze z głodu jeśli nie będzie dostawać mleka co 2 godziny, czy oby na pewno nie straci dzieciństwa skoro pieprznięci rodzice nie dają mu słodyczy, ale też presją darmowych lotów.
Jak wiadomo do drugiego roku życia maluch jedzie na gapę, bez fotelika i bez biletu, ale za darmoszkę. Co bardzo cieszy rodziców, którzy dzięki temu maja większy budżet na prochy i alkoholi. WRÓĆ na nadbagaż, nowe zabawki, wakacyjną apteczkę, łóżko turystyczne, lekka spacerówkę…itp. Więc rodzic taki myśli lećmy daleko, wykorzystajmy ten darmowy lot. Jak nie teraz to już nigdy. To kaplica. Ustka i Bułgaria nam zostaną. Działka u teściów i namioty nad Pilicą. To już nie wakacje. (#gównoprawda)
Więc wykorzystałam. Wybrałam Bali bo była promocja na loty, a że głupia nie jestem promocji nie przepuszczam. No tak głupia nie jestem… powtarzałam to sobie z uporem lecąc trzeźwa z dzieckiem 15 godzin w samolocie ( 14 h + 1 godzinna obsuwa na pokładzie). Bo co ja się będę na Grecje czy Chorwację rozdrabniać. Przecież jestem hadrcorem, przecież mam super moce, przecież mamy mogą wszystko, są połączeniem Asterixa z Nikitą bla bla bla.
Przygotowanie do lotu
Aby przetrwać tak długi lot z dzieckiem musisz być silny psychicznie. Musisz również wierzyć, że Twoi sąsiedzi też tacy są.
W taką podróż warto zabrać żarte dziecko. Takie dla którego pieczony batat jest wystarczającym argumentem aby zwolnić, zatrzymać się, pomyśleć, zrobić sobie w życiu przerwę i skupić się na jedzeniu.
Zdecydowanie takim dzieckiem jest Milo. Dlatego przekąsek mieliśmy tyle, że spaliłam buraka kiedy na lotnisku musiałam rozpakować torbę z jedzeniem… pieczone bataty, parowane marchewki, pokrojone jabłka, banany, obrane mandarynki, pudełko z awokado, pudełko z kaszą jaglana i musem owocowy, winogronka, placki owsiane z owocami, placki jęczmienne z nasionkami. A że synowi tyle wzięłam to pomyślałam sobie, że dodatkowa porcja podwójnej jaglanki dla rodziców, 15 placuszków owsianych i 8 kanapek umkną w tłumie. Nie umknęły. Razem z 4 torbami podręcznymi, biegającym Milanem, zablokowaliśmy punk odpraw na 10 minut.
A efekt mojej wyprawki żywieniowej pod tytułem „gdybyśmy utknęli w powietrzu na 100 godzin” był taki, że gdy chcieliśmy go usypać przy mleku, był już tak obżarty, że pogardził mlekiem. W związku z powyższym, nie udzielam odpowiedzi na pytania z kategorii jak wyglądało usypianie Młodego i ile spał.
Warto też zainwestować w nowy bogaty arsenał zabawek dla dzieci czyli tablet, szkło hartowane dotelefonu i mocna obudowa. Oczywiście inne zabawki również mile widziane. Istnieje tylko duże prawdopodobieństwo, że im bliżej lotu tym dobitniej ty i otoczenie uświadomią Ci w co wdepnęłaś. Z takim poczuciem w sklepie z zabawkami możesz dostać chwilowego zaćmienia mózgu i w nadziei, że jakimś cudem przetrwacie tak długi lot, możesz np. kupić puchatą, 10 stronicową książeczka za 80 złoty i do tego drewnianą piramidkę z krążkami za 100 zł. Co więcej, może Ci się wręcz wydać, że ubiłaś super deal jak dostałaś 7 zł rabatu.
Będąc przed wyjazdem u pediatry dostałam zalecenie na syropek i czopki, które mogą pomóc nam wszystkim przetrwać lot. Zwykłe, ziołowe bez, recepty, często podawane przy ząbkowaniu. Na pytanie jak podawać, usłyszałam najlepiej 2 na raz i modlić się żeby zadziałały. Nie będę się rozwijać nad tym tematem, ale moje dziecko bez cukru chowane po podwójnej porcji syropku dostał powera i humoru jak mama po butelce Prsecco. A każdy z 3 czopków, które łącznie podaliśmy, po 10 minutach wracał do nas z bonusową kupą.
Ale najważniejszy jest fakt, że naprawdę było spoko!!!! To jest do przeżycia, nawet na trzeźwo, nawet jak to brzmi jak koniec świata było ok. Młody miał wtedy rok i miesiąc, spisał się super, rozkochał parę starszych Pań, notorycznie uciekał do biznes klasy i objadł się jak wieprz. My też jako animatorzy spisaliśmy się nie najgorzej, choć przekiblowaliśmy większość lotu na podłodze bo Młody i jego zabawki potrzebowały dużo przestrzeni. Oczywiście na miejscu on był zadowolony, my schetani jak konie po westernie, ale ani chwilę nie żałowaliśmy tej decyzji. No dobra przynajmniej ja.
Największym potwierdzeniem, że było ok jest fakt, że młodemu chłopakowi, który siedział obok nas stweardessa zaproponowała zmianę miejsca, a on odmówił. No ok, ok miał prochy i alko, no ale do cholery to i tak o czymś świadczy.
PS. Nie będę się wymądrzać i dawać złotych rad, ale to przy starcie i lądowaniu warto podać maluchom coś dobrego do picia. Zdecydowanie pomoże im to przetrwać zmiany ciśnień.
Podróżowanie z dzieckiem nie jest tak wygodne i łatwe jak we dwójkę, ale dla mnie jest niesamowite móc cieszyć się nowymi miejscami z ulubionymi chłopakami.
Najnowsze komentarze